Relacja

BERLINALE 2013: Poczciwy Matt i roztrzepany Shia

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/BERLINALE+2013%3A+Poczciwy+Matt+i+roztrzepany+Shia-93034
Wśród amerykańskich filmów, które trafiły do Konkursu tegorocznego Berlinale, publiczność miała już okazję zobaczyć "Promised Land" Gusa Van Santa oraz "Necessary Death of Charlie Countryman" Fredrika Bonda. Jeden stonowany i społecznie zaangażowany, drugi teledyskowo rozbuchany i kolorowy - trudno o dwa bardziej różne filmy.

Ziemia obiecana

Najnowszy film Gusa Van Santa wykorzystuje znajomą konwencję fabularną do zabrania głosu w sprawie palącego społecznego problemu – aktualnego nie tylko w USA, ale i w Polsce. Do małego miasteczka na prowincji przybywa para pracowników dużej korporacji zainteresowanej eksploatacją tamtejszych złóż gazu. Na miejscu konfrontują się z obrazem "gorszej" Ameryki, której mieszkańcy stają przed trudnym wyborem. Nie podoba im się perspektywa zmian oraz ryzyko, że coś pójdzie nie tak podczas wydobycia. Ale z drugiej strony to jedyna szansa na zarobienie pieniędzy i nadzieja na lepszą przyszłość.

Zastanawiające, że współczesne sposoby manipulowania lokalną społecznością nie odbiegają znacznie od tego, co widzieliśmy w "Aż poleje się krew" Paula Thomasa Andersona. Daniel Plainview nakładał maskę "rodzinnego człowieka" i odgrywał przed inwestorami przedstawienie, które miało kupić ich przychylność. Steve (Matt Damon) i Sue (Frances McDormand) również przygotowują się do wizyty jak do występu aktorskiego: kupują swojskie, lokalne ciuchy, wypożyczają zdezelowany samochód, bratają się z mieszkańcami w pubie. Różnica między czasami Daniela Plainview a teraźniejszością jest taka, że teraz ta szopka ma nazwę: PR. Stosują ją jednak nie tylko wielkie korporacje, ale i ludzie oprotestowujący ich działania. Dlatego zadanie bohaterów staje się trudniejsze, niż myśleli, gdy w okolicy pojawia się świetny w te klocki aktywista (John Krasinski). Nawet nazwisko ma bohaterskie: Dustin Noble (czyli "szlachetny"). Przy nim – pełnym pasji, przystojnym i supersympatycznym – Steve i Sue wyglądają jak korporacyjne marionetki.

Sprytny zabieg scenariuszowy każe nam jednak śledzić akcję z ich punktu widzenia. Logika dramaturgii sprawia, że kibicujemy staraniom tej pary, choć wiemy, że nie mówią oni mieszkańcom całej prawdy. Tymczasem szlachetny działacz jawi się nam jako grający nie fair. Działa tu chwyt obsadowy: lubimy Steve’a, bo to dobry chłopak obdarzony poczciwą twarzą Matta Damona. Nie jest wielkomiejskim "garniturem", sam wychował się na farmie i z własnego doświadczenia zna dylematy targające lokalną społecznością. Dlatego wierzy, że prawda o kontrowersjach związanych z metodą wydobycia jest nieważna wobec zbawiennego daru pieniędzy, jakie oferuje tutejszym jego firma. Scenariusz autorstwa Damona (który pierwotnie miał sam go wyreżyserować) i Johna Krasinskiego pochyla się nad problemami zwykłych ludzi postawionych wobec widma ekonomicznego kryzysu. Trudne czasy wymagają trudnych wyborów, ale twórcy pytają: gdzie leży granica poświęcenia?

To nieźle napisany film, pełen dobrych dialogów ożywionych przez dobrych aktorów. Szkoda tylko, że wyścig między Steve’em a Danielem musi rozegrać się również na polu matrymonialnym: obaj zabiegają bowiem o względy lokalnej nauczycielki (Rosemarie Dewitt). Opowiedziane jest to jednak z ujmującą wyblakłą lekkością, która łagodzi ostre krawędzie takich oczywistości. Van Sant powściąga styl znany z jego autorskich filmów; nie od dziś wiadomo jednak, że sprawdza się on i w takich kameralnych dramatach. Kolejny raz – po "Słoniu" i "Milku" – wyszkolona na bardziej intymnych filmach wrażliwość służy mu do sportretowania targających Ameryką sprzeczności.   

Konieczna (?) śmierć (starego) Shii LaBeoufa

Shii LaBeoufa prób zerwania z wizerunkiem hollywoodzkiego złotego chłopca ciąg dalszy. Po pierwszych krokach w nieznane (występ w "Gangsterze" i kontrowersyjnym teledysku Sigur Ros), a przed premierą "Nimfomanki" Von Triera, aktor staje tu w rozkroku między swoimi dwoma ekranowymi wcieleniami. "The Necessary Death of Charlie Countryman", opowiadając historię o urastającym do rangi sytuacji niepozornym bohaterze, dokumentuje przy okazji proces przepoczwarzania się gwiazdora.

Charlie (LaBeouf) to neurotyczny młodzieniec nadużywający tabletek na uspokojenie. Romantyk i maminsynek pozostaje posłuszny swojej rodzicielce nawet po jej śmierci. Gdy chłopakowi objawia się jej duch i każe mu jechać do Bukaresztu, ten czym prędzej wsiada w samolot. Tam czeka go spotkanie z piękną wiolonczelistką (Evan Rachel Wood), uwikłaną w krwawą rozgrywkę między dwoma gangsterami (Mads Mikkelsen i Til Schweiger).

Zakręcony młodzian wrzucony w aferę ponad jego siły to typ postaci, z jakim zazwyczaj kojarzymy LaBeoufa. Modelowym przykładem jest żywcem wyjęty z Kina Nowej Przygody Sam Witwicky z serii "Transformers": panikujący, ale ostatecznie stający na wysokości zadania. Charlie również dokonuje czynów, o jakie sam by się nie podejrzewał. Już pierwsza scena filmu zdradza jednak, że jego wysiłki pójdą na marne. Tytuł zawiera w końcu spoiler.

Już otwierające ujęcie skupia się na pobitej i zakrwawionej twarzy bohatera. Pamiętający "Gangstera" widzowie niewątpliwie dostrzegą prawidłowość strategii aktorskiego rozwoju LaBeoufa. Pierwsza zasada: daj się brutalnie pobić, najlepiej wielokrotnie (jest jeszcze druga strategia: rozbierz się do naga). Żeby było ciekawiej, Shia to nie jedyny aktor walczący w filmie Fredrika Bonda z hollywoodzką szufladką. W transgresję idzie tu też Rupert Grint (czyli Ron z "Harry’ego Pottera"): a to podrzuci komuś ecstasy do piwa, a to przedawkuje viagrę, a to odwiedzi klub ze striptizem.

Te aktorskie metamorfozy dobrze współgrają z barokową tonacją filmu. Bond nieustannie lawiruje między hollywoodzką sztampą a arthouse’owym zadęciem. Raz jest ironiczny i wprowadza dystansującą narrację (głos Johna Hurta), innym razem uderza w tony melodramatyczne. Od wyśmiewania błyskawicznie przeskakuje do wzruszania, ale nie potrafi uwiarygodnić tej szarpaniny. Nie wytrzymuje narzuconego sobie zawrotnego tempa i w rezultacie przelewa tylko z pustego w próżne.  

A mimo to ogląda się to całkiem dobrze – właśnie dzięki energii i zaangażowaniu, którymi emanuje LaBeouf. Tylko że to akurat fundamenty jego starego emploi, które, jak widać, sprawdzają się w różnych konwencjach. Czyżby nowy Shia był po prostu starym Shią wpisanym w inny kontekst? 

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones