Gus Van Sant po raz kolejny stworzył film emanujący spokojem, z nastrojowymi, stonowanymi scenami, dając aktorom niemałe pole do popisu. Aktorzy natomiast to wykorzystali. Młodziutki Henry Hopper jest wręcz perfekcyjny i należą mu się gromkie brawa za to, co stworzył. Naprawdę wróżę temu człowiekowi świetlaną przyszłość, jeśli tylko nie zmarnuje jej w jakimś tandetnym i kiczowatym "niezobowiązującym hicie na lato". ;-) Mia Wasikowska jak zwykle też świetna a duet, jaki stworzyła z Henrym przekonuje od pierwszej sekundy ich wspólnej gry. Jestem zachwycony!
Co do warstwy fabularnej natomiast: to film, który opowiada o tym, że tak jak pewien gatunek ptaka, który zasypiając wieczorem myśli, że za chwilę umrze i budząc się rano jest w tak wielkim szoku, że pięknie śpiewa z radości, tak i my powinniśmy dziękować Bogu za każdy kolejny dzień życia, jakikolwiek by on nie był, i bez względu na sytuację powinniśmy móc się tym darowanym nam dniem cieszyć.
To film również o tym, że źle jest tłumić w sobie uczucia. Bo czasem możemy nie mieć możliwości ich wyrazić i przekazać drugiej osobie. Bo... i tutaj wniosek zgodny z moim osobistym poglądem na sprawę: lepiej żałować, że się coś zrobiło, niż żałować, że się nie zrobiło / nie spróbowało.